W Polsce trwa obecnie proces transformacji energetycznej, czyli odchodzenia od spalania paliw kopalnych na rzecz bardziej ekologicznych technologii. Wśród nich znajdują się tzw.  odnawialne źródła energii (OZE), takie jak farmy fotowoltaiczne lub wiatrowe. Niedawno zespół Pravdy dotarł do strony internetowej, której twórcy oferują od 25 000 tysięcy złotych za dzierżawę ziemi pod budowę „farm wodorowych”. Zaniepokoiło nas kilka elementów tej inicjatywy, więc postanowiliśmy się jej dokładnie przyjrzeć.

Czym jest wodór?

Wodór, obok OZE i energetyki jądrowej, to najprawdopodobniej najważniejszy nośnik energii, który przyczyni się do dekarbonizacji polskiej gospodarki.  Wytwarzany w odpowiedni sposób, czyli przy wykorzystaniu energii odnawialnej, nie emituje szkodliwego CO do atmosfery. Rozwojem prac nad technologią wodorową najbardziej zainteresowane są firmy transportowe i przemysł ciężki, ponieważ elektryfikacja często nie wystarcza, by organizacje tego typu mogły spełnić cele klimatyczne. Wodór może okazać się dla nich zamiennikiem gazu ziemnego i ropy naftowej. 

„Farmy wodorowe” od Agro Farms

Wraz z pojawianiem się alternatyw dla paliw kopalnych kwitną także firmy próbujące wykorzystać niewiedzę swoich klientów. Polskie służby informowały już o próbach wyłudzania danych, a Urząd Regulacji Energetyki wielokrotnie nakładał kary na przedsiębiorców stosujących nieuczciwe klauzule w umowach. Ostatnio narodziła się kolejna kontrowersyjna inicjatywa – firma Agro Farms Sp. z o.o. zaczęła oferować budowę tzw. farm wodorowych, wzorowanych na powszechnie znanych farmach wiatrowych. Nie wiadomo jednak, czego dokładnie mogą spodziewać się klienci skuszeni propozycją tej firmy.

Ministerstwo o tym wie?

Twórcy strony internetowej dla uwiarygodnienia swojego przedsięwzięcia powołują się na dokument zwany Polską Strategię Wodorową do 2030 r. z perspektywą do roku 2040 (w skrócie PSW). Warto jednak zauważyć, że spośród trzech celów wymienionych przez Agro Farms Sp. z o.o., tj.:

  • budowa 2 000 MW mocy farm wodorowych,
  • powstanie 5 dolin wodorowych na terenie całej Polski,
  • uczynienie Polski europejskim liderem wodorowym,

tylko drugi z nich zawiera bezpośrednie nawiązanie do PSW. Zauważyliśmy również, że firma używa nieaktualnego logotypu resortu. By dowiedzieć się, czy Agro Farms Sp. z o.o. współpracuje z Ministerstwem Klimatu i Środowiska w ramach Porozumienia wodorowego, zapytaliśmy o to samo MKiŚ. W odpowiedzi na zapytanie dziennikarskie otrzymaliśmy informację o tym, że firma spółka Agro Farms nie należy do sygnatariuszy Porozumienia sektorowego na rzecz rozwoju gospodarki wodorowej, tym samym świadomie oszukuje swoich odbiorców. 

Zrzut ekranu strony internetowej farmywodorowe.pl nawiązujący do PSW.

Na stronie internetowej firmy nie ma m.in. informacji kontaktowych, nie działają również odnośniki do mediów społecznościowych czy polityki prywatności. Ważny jest szczególnie ten ostatni punkt – na dzień publikacji niniejszego artykułu Agro Farms Sp. z o.o. narusza przepisy o ochronie danych osobowych, powszechnie znane jako RODO.

Zrzut ekranu strony internetowej Agro Farms pokazujący brak informacji nt. polityki prywatności.

Problem KPE

Odkryliśmy, że Agro Farms Sp. z o.o. jest powiązana z Krajowym Projektem Energetycznym, czyli firmą ukaraną przez Prezesa UOKiK kwotą 5,6 milionów złotych grzywny w związku z nieuczciwymi praktykami wobec klientów. KPE usłyszało zarzuty m.in. nieprzedstawienia odpowiedniego formularza odstąpienia od umowy, bezprawnego żądania opłaty 2 tysięcy złotych w zamian za odstąpienie od umowy, czy niezwrócenia klientom tejże kwoty. Ponadto 27 grudnia 2023 roku urząd stwierdził, że KPE stosowało w swoich umowach niedozwolone klauzule. O firmie głośno było jeszcze z jednego powodu – organizacji głośnej imprezy w 2022 r., podczas której wystąpił m.in. kontrowersyjny raper Popek.

Podsumowanie

W ocenie Pravdy strona internetowa www.farmywodorowe.pl nie powinna wzbudzać zaufania. Wykazaliśmy, że istnieją powiązania między podmiotem, do którego należy, a firmą ukaraną za nieuczciwe praktyki biznesowe. Dodatkowo, rozwiązania oferowane przez właściciela witryny nie są jeszcze w pełni dostępne komercyjnie w Polsce. Z tego względu zachęcamy do ostrożności przy kontaktach z firmami obiecującymi łatwy zarobek na prostych zasadach. Zwykle za takimi obietnicami kryje się coś innego. 

Ograniczenie emisji dwutlenku węgla jest jednym z najważniejszych zadań, jakie należy wykonać, aby uniknąć pogorszenia sytuacji klimatycznej na Ziemi. To temat, który niewątpliwie polaryzuje społeczeństwo, między innymi za sprawą wypowiedzi polityków przekształcających rzeczywistość do swoich celów. Dzisiaj pod lupę weźmiemy stwierdzenie Anity Sowińskiej z Nowej Lewicy, które padło podczas debaty przedwyborczej z 23 września 2023 r. “Klimat – Energia – Środowisko”. Brzmi ono: Budownictwo w Polsce emituje najwięcej CO2 zgodnie z raportem WWF “Zeroemisyjna Polska”. Pytanie, czy tak jest naprawdę.

38 procent…

Zgodnie z przytoczonym przez wiceminister Sowińską raportem WWF budynki odpowiadają za 41 procent energii pierwotnej zużywanej oraz za ok. 38 procent emisji CO2 w Polsce w całym cyklu życia. Stawia to je na podium przed energetyką węglową (34 proc. emisji), transportem (15 proc. emisji) oraz rolnictwem i leśnictwem (8 proc. emisji). Z opracowania wynika, że do obniżenia emisyjności polskiej gospodarki, potrzebne są nie tylko rozbudowa odnawialnych źródeł energii czy elektryfikacja transportu, ale także inwestycje w m.in. termomodernizację budynków i ekologiczne źródła ciepła.

Wykres przedstawiający emisyjność poszczególnych sektorów gospodarki zgodnie z raportem “Zeroemisyjna Polska 2050”.

…czy może 7,5?

Problem pojawia się, gdy analizujemy inne raporty, które emisyjność sektora budownictwa obliczają w odmienny sposób. Regularny monitoring tej kwestii prowadzi Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami (w skrócie KOBiZE) działający w ramach Instytutu Ochrony Środowiska. Zgodnie z art. 11 ustawy z dnia 17 lipca 2009 r. o systemie zarządzania emisjami gazów cieplarnianych i innych substancji to właśnie KOBiZE opracowuje coroczne tzw. Krajowe Raporty Inwentaryzacyjne nt. gazów cieplarnianych i substancji emitowanych do atmosfery.

Najnowszy raport, opublikowany w marcu 2023 roku, informuje, że w 2021 roku Polska wyemitowała ogółem 379 842,88 kt ekwiwalentu CO2. Znaczna część (78,3 proc.) została zaklasyfikowana do kategori i“spalanie paliw, czyli grupy obejmującej cztery podkategorie – przemysły energetyczne (40,1 proc. emisji), przemysł wytwórczy i budownictwo (7,5 proc. emisji), transport (17,1 proc. emisji) oraz inne sektory (13,6 proc. emisji). W tym kontekście budownictwo okazuje się jedną z mniej emisyjnych gałęzi gospodarki. Wynika to z pomiarów emisyjności budownictwa jedynie w jednym roku, bez uwzględnienia całego cyklu życia budynków.

Wykres przedstawiający udział poszczególnych rodzajów źródeł w całkowitej emisji krajowej gazów cieplarnianych w 2021 roku.

Podsumowanie

Porównanie obu raportów pokazuje jak trudne jest zbadanie tematu emisyjności budynków i potwierdzenie słów polityczki Nowej Lewicy. Niewątpliwe budownictwo obok energetyki węglowej ma znaczący wpływ na emisje gazów cieplarnianych w Polsce. W związku z tym powinno stać się jednym z priorytetów transformacji energetycznej oraz celem reform i nowych rozwiązań. Wkrótce przekonamy się czy politycy sprostają temu wyzwaniu.

Katastrofa ekologiczna na Odrze, o której było głośno latem 2022 r., zwróciła uwagę opinii publicznej na stan sanitarny i bezpieczeństwo korzystania z polskich rzek. Jednak o złym stanie cieków wodnych organizacje pozarządowe, eksperci, a nawet organy administracji publicznej, alarmowały już od dawna. Temat był też ważną częścią kampanii wyborczej w 2023 r. Poniżej wyjaśniamy, czy z polskich rzek można korzystać bez obaw o bezpieczeństwo.

Dobre, złe i brudne 

Potwierdzenie niepokojącej sytuacji polskich rzek znajdujemy m.in. w opublikowanym we wrześniu 2020 r. Syntetycznym raporcie dot. klasyfikacji i oceny wód powierzchniowych (dane za lata 2014-2019). Z dokumentu Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska wynika, że spośród 4585 ocenionych rzek tylko 50 (1,09 proc.) spełnia kryteria „stanu dobrego”, czyli posiada warunki biologiczne wymagane dla funkcjonowania zamieszkujących je organizmów. Z kolei „stan zły” oznacza, że rzeka nie osiągnęła przynajmniej jednego z parametrów z tzw. Ramowej Dyrektywy Wodnej. Nie każda z takich rzek stanowi zagrożenie dla człowieka – jej problemy mogą wynikać np. z niskiego wskaźnika bioróżnorodności.

Grafika z syntetycznego raportu nt. klasyfikacji i oceny stanu jednolitych części wód powierzchniowych wykonanej za rok 2019 na podstawie danych z lat 2014-2019 

Co pływa w polskich rzekach? 

Jednym z problemów rzek w Polsce jest ich skład chemiczny, np. wysoki poziom zasolenia, którym dotknięte są cieki wodne znajdujące się na obszarach górniczych. Mowa także o nadmiernym stosowaniu przez rolników substancji nawozowych niedostosowanych do potrzeb roślin – zawierają one niekorzystne dla flory azot i fosfor. Ponadto, w przypadku czynników wypływających na bioróżnorodność rzek eksperci wskazują na m.in. ich łączność z terenami zalewowymi czy utrudnioną migrację ryb. Uwagę ekspertów zwracają również nowe zagrożenia jak farmaceutyki i mikroplastiki, których poziom w rzekach nadal nie jest monitorowany. Nie oznacza to jednak, że korzystanie ze wszystkich rzek w Polsce jest niebezpieczne dla człowieka – każdy przypadek należy traktować indywidualnie.

Unia Brudnych Rzek

Jakość rzek w Polsce oceniana jest zgodnie z Ramową Dyrektywą Wodną z 23 października 2000 r. Dokument zakłada zapewnienie dobrego stanu chemicznego i ekologicznego wód w Europie oraz zapobieganie jego pogarszaniu się. Nieprzekraczalnym terminem osiągnięcia tego celu jest 2027 r., jednak osiągnięcie celu w terminie będzie dla Europy wielkim wyzwaniem, i to nie tylko w Polsce, ale także w pozostałych krajach Unii. Dlaczego?

W 2021 r. WWF oceniło 21 europejskich projektów planów gospodarowania wodami w dorzeczu, których celem było podniesienie stanu wód do poziomu dobrego do 2027 r. Z ich analizy wynika, że w 90 proc. analizowanych przypadków zadanie nie było możliwe do zrealizowania. Było to spowodowane m.in. powolnym wdrażaniem zmian, zbyt niskim finansowaniem czy brakiem ambitnych celów środowiskowych. W przypadku Polski sprawdzono plany odnoszące się do sytuacji Wisły i Odry, które w 2027 r. mogą osiągnąć jedynie stan „umiarkowany”.

Grafika z raportu The Final Sprint for Europe’s Rivers przedstawiająca przewidywany stan jakości wybranych rzek w Europie w 2027 r.

Co dalej?

Głos w sprawie stanu polskich rzek, w szczególności od czasu katastrofy ekologicznej na Odrze, podnoszą organizacje pozarządowe, eksperci z dziedziny klimatu i środowiska, a także politycy. To ci ostatni po wyborach parlamentarnych z 15 października 2023 r. i utworzeniu nowego rządu mają wszelkie narzędzia do prowadzenia polityki środowiskowej, której celem będzie poprawienie stanu polskich rzek. Jako obywatele powinniśmy uważnie obserwować działania władzy i rozliczać polityków z zapowiadanych obietnic wyborczych w tym zakresie.

W dyskusjach na temat wojny w Ukrainie coraz częściej pojawia się wątek energetyki. Jest to kwestia bardzo skomplikowana, a co za tym idzie podatna na upraszczanie. Prowadzi to niekiedy do dezinformacji – przykładowo, niektórzy internauci zastanawiają się, dlaczego mimo trwającego konfliktu Ukraina wciąż współpracuje z rosyjskim Gazpromem i na tym zarabia. Czy to wynik oportunizmu rządzących? Wymogów prawnych? A może po prostu doniesienia na temat Gazpromu są przesadzone? Zdecydowaliśmy się to sprawdzić po tym, jak sprawa przeniknęła do polskiej sfery politycznej. Jakie są więc fakty? 

Kontekst historyczny

Aby móc w pełni zrozumieć niuanse wschodnioeuropejskiej energetyki, należy cofnąć się do upadku Związku Radzieckiego. Wiele krajów, w tym wyzwolona Ukraina, musiało wtedy zmierzyć się z nową rzeczywistością. Wcześniej ceny m.in. gazu były regulowane przez Związek Radziecki, dzięki czemu wszystkie kraje i republiki mogły cieszyć się cenami poniżej średniej rynku światowego. Tak teraz ceny drastycznie wzrosły, aż do pułapu cen rynkowych. Oznaczało to problemy z rosnącym długiem, a w konsekwencji trudności gospodarcze. Było to szczególnie kłopotliwe, ponieważ Ukraina pozostawała uzależniona energetycznie od Rosji. Od 1985 do 1992 r. zapotrzebowanie na import gazu wzrosło z 56% do 81%. Bardzo szybko pojawiły się też pierwsze konflikty dyplomatyczne, a przez kolejne 30 lat dochodziło do wielokrotnego wstrzymywania eksportu gazu przez Rosję z powodu rosnącego długu oraz wielu innych czynników gospodarczo-politycznych. Kwestia energetyki stała się więc przedmiotem wielu trudnych negocjacji, a co za tym idzie także skomplikowanych umów, których warunki potrafiły się zmieniać z roku na rok. 

Energetyczna niezależność

Aneksja Krymu i działania wojenne na terenach wschodniej Ukrainy w 2014 r. zmusiły to państwo podjęcia prób uniezależnienia energetycznego od Rosji. Sprawy nie ułatwiał fakt, że Unia Europejska jeszcze w 2021 r. importowała stamtąd około 45% gazu, a część – szczególnie dla Austrii, Włoch oraz Słowacji – była przesyłana przez Ukrainę. W 2015 r. podjęto decyzję o zaprzestaniu importowania gazu bezpośrednio z Rosji na potrzeby wewnętrznej konsumpcji. Może się wydawać, że osiągnięto wtedy sukces, ale tak naprawdę wciąż importowano rosyjski gaz. Po prostu był on najpierw transportowany tymi samymi rurociągami do krajów Unii Europejskiej, a następnie wracał do Ukrainy.

Wykres z publikacji pt. The natural gas sector in Ukraine – opportunities and barriers to growth. Polityka Energetyczna – Energy Policy Journal.

Tym, co paradoksalnie pomogło ukraińskim dyplomatom odetchnąć, było zmniejszenie zapotrzebowania na gaz po 2011 r. związane z kryzysem ekonomicznym, a później, po 2014 r., z utratą mocno zindustrializowanego Donbasu. 

Rosyjska inwazja z 2022 r. stała się przyczynkiem do podjęcia przez Ukrainę intensywniejszych działań w celu uzyskania energetycznej niezależności. Wojna przyczyniła się do zmniejszenia zapotrzebowania na gaz. We wrześniu 2023 r. prezes Naftohazu Ukrainy Ołeksij Czernyszow ogłosił, że Ukraina po raz pierwszy prawdopodobnie będzie mogła przetrwać zimę, korzystając z gazu wydobywanego lokalnie, ze względu na zgromadzone zapasy i nowe punkty wydobycia. 

Umowy tranzytowe

Krótko po rozpoczęciu wojny wiele krajów Unii Europejskiej ogłosiło plany odejścia od paliw kopalnych sprowadzanych z Rosji. Niektóre z nich (np. Estonia) podjęły nawet stosunkowo radykalne kroki w celu odcięcia się od rosyjskiego gazu jeszcze w 2022 r. Tymczasem Komisja Europejska ogłosiła, że będzie starać się, aby Unia stała się niezależna od rosyjskich paliw kopalnych do 2030 r.

Ilość gazu transportowanego przez teren Ukrainy drastycznie spadła. Oprócz wyżej wymienionych czynników, główną przyczyną tej zmiany było zawieszenie transportu przez stację Sohranowka odpowiedzialnej za przepływ prawie ⅓ gazu z Rosji do Europy Zachodniej, ze względu na zajęcie jej przez wojska rosyjskie. Ukraiński operator sieci gazowej GTS zadeklarował, że dalszy przesył gazu tą drogą jest niemożliwy z powodu utraty kontroli nad częścią infrastruktury. 

Wykres przedstawiający roczną ilość (w milionach) gazu transportowanego przez Ukrainę. Jak widać, cyfry mocno spadły z powodu wybuchu wojny. Źródło: Center on Global Energy Policy przy Uniwersytecie Kolumbia. 

Do kompletnego odcięcia od Rosji potrzebna jest jednak odpowiednia infrastruktura oraz znalezienie nowych dostawców. Udało się to chociażby Polsce dzięki projektowi Baltic Pipe. Warto także pamiętać, że niektóre kraje mają podpisane wieloletnie umowy z Gazpromem, które muszą respektować. Podobnie jest z kwestią tranzytową. Ukrainę wciąż obowiązuje umowa tranzytowa podpisana w 2021 r., której ważność kończy się w przyszłym roku. Prezes Naftohazu ogłosił, że nie ma zamiaru jej przedłużać, ani tym bardziej podpisywać nowej. Stwierdził, że Ukraińcy respektują umowy z Rosją tylko i wyłącznie ze względu na zachodnich sojuszników, którzy wciąż są uzależnieni od rosyjskiego gazu. Co więcej, według Naftohazu Rosja nie wywiązuje się ze swojej części umowy, płacąc znacznie mniej, niż było to ustalone. Do tego wciąż nie zwróciła kosztów związanych z utratą przez Ukrainę infrastruktury na Krymie. 

Polityczne gry

Podejmując kwestię ukraińskiej energetyki, należy pamiętać, że cała sprawa jest bardzo polityczna. Rosja na przestrzeni ostatnich lat wielokrotnie groziła Ukrainie i reszcie Europy odcięciem gazu. Rosyjska propaganda często wykorzystywała strach przed brakiem energii w zimę. Jednym z najbardziej absurdalnych materiałów propagandowych, jakie pojawiły się w Internecie, jest filmik przedstawiający zamarzającą Europę. Warto zaznaczyć, że wbrew medialnym doniesieniom film nie został stworzony przez Gazprom, a jest zlepkiem różnych materiałów zrobionym przez rosyjskiego dziennikarza Artura Khodyreva, który twierdził, że produkcja filmu była jedynie jego „osobistą inicjatywą”.

Stopklatka z propagandowego filmiku przedstawiającego zamarzającą Europę. Scena ta tak naprawdę pokazuje miasto Krasnojarsk w Rosji. 

Nie ulega wątpliwości, że Ukraina i inne kraje Europy również mają interes w utrzymaniu relacji z Rosją. Do dzisiaj niewyjaśniona pozostaje chociażby zagadka wysadzenia gazociągów Nord Stream, które miały być alternatywnym szlakiem przesyłu gazu do Europy. Oskarżenia padają w wiele stron, od USA przez Ukrainę, po samą Rosję. 

Ukraińcy przyznają, że działający gazociąg jest dla nich pewnego rodzaju zabezpieczeniem przed agresywnymi rosyjskimi nalotami. Rosja zarabia na eksporcie gazu, a do tego łatwo może go wykorzystać w ramach szantażu. Nie zależy im więc na atakowaniu miejsc związanych z infrastrukturą gazową. 

Podsumowanie

Opisane powyżej problemy to tylko wierzchołek góry lodowej, jaką są rosyjsko-ukraińskie relacje w zakresie energetyki. Prawdą jest, że Ukraina wciąż współpracuje z rosyjskim Gazpromem, ale spadł nie tylko import gazu przez Ukrainę, ale również ilość, która przepływa przez Ukrainę do Europy Zachodniej. Wiele krajów szuka alternatyw i nie zapowiada się, aby ten trend gospodarczy miał się nagle odwrócić, szczególnie po utracie Nord Stream. Cytowany na początku tweet jest więc przede wszystkim uproszczeniem bardzo skomplikowanej sprawy, o czym warto pamiętać, czytając kolejny wpis sprowadzający 30 lat politycznych dylematów do 280 znaków.

W ostatnich dniach w skrzynkach pocztowych wielu Polaków znalazła się tajemnicza gazeta o tytule „Twój głos referendalny”. Ta krótka broszura ma za zadanie nie tylko przekonać czytelników do głosowania w referendum, ale również zasugerować im wybór konkretnych odpowiedzi. Co więcej, ten nacechowany emocjonalnie przekaz jest okraszony… zdjęciami ze stocka. 

Okładka broszury “Twój głos referendalny”. Fot. Jakub Rozdżestwieński

Wymyśleni ludzie?

„Twój głos referendalny”, wydany przez Fundację Niezależne Media, powiązaną z prorządowymi mediami zarządzanymi przez Tomasza Sakiewicza, to doskonały przykład na to, jak w prosty sposób można zmanipulować tysiące osób.

Przyjrzyjmy się artykułowi poświęconemu murowi na granicy polsko-białoruskiej. Autorzy tekstu przytoczyli w nim wypowiedź 68-letniej Marii, mieszkanki terenów przygranicznych. Słowa te zostały umieszczone obok fotografii starszej kobiety, co może sugerować, że przedstawia ona właśnie panią Marię. 

Warto zwrócić uwagę na fakt, że wypowiedź oznaczona została jedynie imieniem i wiekiem osoby cytowanej. Wydaje się, że autorzy artykułu zastosowali tutaj praktykę dziennikarską znaną jako anonimizacja rozmówców, jednakże nigdzie w tekście nie zostało wspomniane, że dane pani Marii zostały celowo ukryte. Takiej hipotezie zaprzecza też obecność fotografii – po co anonimizować dane cytowanej kobiety, skoro można ją rozpoznać na podstawie zdjęcia? Na takiej podstawie można wnioskować, że twórcom „Twojego głosu referendalnego” zależało na wywołaniu wrażenia, że wypowiedź i zdjęcie to reprezentacja istniejącej w rzeczywistości pani Marii. Prawda jest jednak zupełnie inna. 

Fragment drugiej strony broszury. Fot. Jakub Rozdżestwieński

Stockowa modelka czy pani Maria?

Wyszukiwanie wsteczne obrazem, czyli funkcja dostępna w każdej popularnej wyszukiwarce internetowej, pozwala nam na szybkie znalezienie zdjęć podobnych do tych, które sami wgraliśmy. Po wyszukaniu fotografii „pani Marii” trafiliśmy na iStocka, jeden z najbardziej znanych banków zdjęć, skąd kupuje się ilustracje m.in. do celów marketingowych. Kobieta z „Twojego głosu referendalnego” jest modelką, która została uwieczniona przez użytkownika itsmejust w różnych pozach. To konkretne zdjęcie zostało umieszczone na iStocku w 2015 r.

Zrzut ekranu z serwisu iStock przedstawiający to samo zdjęcie, ale w lustrzanym odbiciu.
Zrzut ekranu z serwisu iStock przedstawiający tę samą modelkę.

Okazuje się, że inne fotografie, które pojawiły się w broszurze, również pochodzą z portali oferujących zdjęcia stockowe. Przykładowo, zdjęcie mężczyzny przy punkcie trzecim została zrobione przez serbskiego fotografa Dušana Petkovića i umieszczone na portalu iStock. 

Fragment trzeciej strony broszury. Fot. Jakub Rozdżestwieński
Zrzut ekranu z serwisu iStock przedstawiający to samo zdjęcie, co na trzeciej stronie broszury.

Warto zwrócić uwagę, że wiele mediów czy firm używa w swoich materiałach zdjęć stockowych. Gotowe do wykorzystania fotografie pozwalają skutecznie skrócić czas przygotowania materiału, jak i ominąć dodatkowe koszta, szczególnie jeśli mają one służyć jedynie jako dodatek wizualny. 

Co z prawami autorskimi do używanych zdjęć? iStock informuje, że „użytkownik nie ma obowiązku umieszczania informacji o autorze zdjęcia w przypadku użytku komercyjnego, natomiast w sytuacji wykorzystania treści do celów redakcyjnych należy obok treści lub w informacjach o produkcji wizualnej umieścić następującą informację: »iStock.com/Nazwa użytkownika danego artysty«”. Użytek redakcyjny bank definiuje jako cele “opisowe, takie jak relacjonowanie wiadomości i dyskusja na temat bieżących wydarzeń lub innych reportaży (na przykład na blogu, w podręczniku, w artykule w czasopiśmie lub gazecie). 

Pod opisanymi w tym tekście zdjęciami nie zostały umieszczone informacje o ich autorach. Choć można argumentować, że „Twój głos referendalny” to czasopismo promujące wybory, a fotografie w nim używane są do celów komercyjnych, to wystarczy przejrzeć gazetę, żeby zauważyć, że pod częścią zawartych w niej zdjęć pojawiły się odpowiednie oznaczenia. Co o tym zadecydowało? Można tylko się domyślać. 

Zdjęcia stockowe a błędy poznawcze

Zdjęcia stockowe można łatwo wykorzystać w celu zmanipulowania odbiorców, a nawet siania dezinformacji. Niestety, nasze mózgi są podatne na błędy poznawcze. Dołączenie zdjęć do wypowiedzi wzbudza zaufanie – badania naukowe potwierdzają istnienie tzw. „truthiness effect” (ang. efektu prawdziwości), czyli tendencji do ufania materiałom, do których dodana jest fotografia, i to nawet taka, która niczego nie udowadnia. Przykładowo, w jednym z eksperymentów osoby zapytane o to, czy żyrafy potrafią skakać, częściej wybierały odpowiedź z umieszczonym obok zdjęciem tego zwierzęcia. Pamiętajcie o efekcie prawdziwości, gdy następnym razem zobaczycie zdjęcie uśmiechniętego lekarza w białym kitlu, reklamującego suplementy diety. Zanim zakupicie promowane jego twarzą produkty, zastanówcie się, czy aby na pewno nie jest on tylko zwykłym modelem – takim jak pani Maria.

AI w służbie dezinformacji

Wraz z rozwojem sztucznej inteligencji takich materiałów jak „Twój głos referendalny” może być tylko więcej. Co pewien czas pojawiają się nowe programy pozwalające na generowanie obrazów do złudzenia przypominających profesjonalne fotografie. Fałsz będzie stawał się coraz trudniejszy do wykrycia, ponieważ zniknie opcja sprawdzania źródeł poprzez odwrotne wyszukiwanie obrazem.

Póki co, w okresie przedwyborczym, pamiętajmy o rzeczowym podejściu do materiałów politycznych, by uniknąć poddania się podobnym manipulacjom. Warto opierać swoje opinie na informacjach, które można zweryfikować, bez względu na nasze własne sympatie. Zwracajmy szczególną uwagę na zdjęcia, liczby oraz imiona i nazwiska. Bądźmy uważni, bo próby manipulacji odbiorcami mogą być jeszcze subtelniejsze niż te zawarte w „Twoim głosie referendalnym”. 

Jednym z istotnych elementów rosyjskiej propagandy w sprawie trwającej po naszej wschodniej granicy wojny jest temat rzekomej popularności ideologii nazistowskiej wśród Ukraińców. Władimir Putin tłumaczył nawet, że jednym z głównych powodów inwazji wojsk rosyjskich na Ukrainę była potrzeba tzw. denazyfikacji. Dowodami na ów nazizm często są spreparowane lub pozbawione odpowiedniego kontekstu zdjęcia. Niedawno na platformie X, wcześniej znanej jako Twitter, pojawiło się kilka tajemniczych fotografii przedstawiających leżących, prawdopodobnie rannych mężczyzn z wytatuowanymi symbolami III Rzeszy. Autorzy owych wstawek sugerują, że zdjęcia te pochodzą z naszych rodzimych szpitali, w których leczy się ukraińskich żołnierzy za pieniądze polskich podatników. Ile jest w tym prawdy? Sprawdźmy!

@coolfonpl, X, 29.06.2023 r. oraz @robertox2966, X, 29.06.2023 r.

W poszukiwaniu źródeł

W celu weryfikacji informacji tego typu warto na samym początku sprawdzić, gdzie indziej w Internecie można natrafić na analizowane zdjęcia. Każda większa wyszukiwarka internetowa typu Google, Bing czy rosyjski Yandex posiada prostą w obsłudze funkcję wyszukiwania obrazem. Po wrzuceniu obydwu badanych na potrzeby niniejszego tekstu zdjęć dało się zauważyć, że były one udostępniane przez wiele ewidentnie prorosyjskich kont w mediach społecznościowych. Niestety czasem trudno jest dojść do pierwotnego źródła, szczególnie jeśli dana fotografia została pierwszy raz wrzucona na jakiejś zamkniętej grupie, takiej jak te na portalu Telegram. Prawdopodobnie taka sytuacja miała miejsce w przypadku opisywanych zdjęć. 

Pierwsze zdjęcie pojawiło się w sieci okolicach 26 czerwca 2023 roku. Najwcześniejszym spośród zidentyfikowanych udostępnień był post anglojęzycznego, prorosyjskiego użytkownika SenoreAmore na platformie X. Warto zauważyć, że jego autor podpisał to zdjęcie zdaniem “Ukrainian POW gets medical treatment”, co można przetłumaczyć jako “Ukraiński jeniec wojenny otrzymuje pomoc medyczną”.

@SenoreAmore, X, 26.06.2023 r.

Tak to zdjęcie jest opisywane również na innych stronach i kontach. Nie jest to jednak dowód na prawdziwość fotografii – jedną z powszechnych metod dezinformacji jest właśnie błędne podpisywanie zdjęć. Znany jest przykład wykorzystania przez rosyjskie ośrodki propagandowe podobnej fotografii, która miała udowadniać nazizm wśród członków ukraińskiej armii, i która okazała się pochodzić z… białoruskiego więzienia (i 2005 roku). 

Zdjęcie wcześniej wykorzystywane przez rosyjską propagandę do szerzenia plotek o ukraińskim nazizmie. W rzeczywistości pochodzi z badań lekarskich w białoruskim więzieniu w 2005 roku

W przypadku analizowanego zdjęcia można tylko spekulować co do jego pochodzenia. Obydwie strony konfliktu wykorzystują taśmę klejącą do unieruchamiania jeńców wojennych, więc, nawet zakładając, że fotografię zrobiono podczas toczącej się wojny, nie da się określić, jakiej narodowości jest mężczyzna leżący na łóżku. Warto jednak zauważyć, że otoczenie sugeruje raczej warunki polowe niż polski szpital. 

Druga fotografia jest jeszcze bardziej tajemnicza. Ślady w postaci znaku wodnego na niektórych wersjach zdjęcia, jakie udało nam się znaleźć, prowadzą do zamkniętej prorosyjskiej grupy na Telegramie o nazwie edit_war. W ogólnodostępnej części Internetu fotografia pojawia się na różnych portalach co najmniej od 10 kwietnia 2022 roku. 

Post na portalu Pikabu, rosyjskim odpowiedniku Reddita, 10.04.2022 r. 

Podobnie jak poprzednio, nie jest znany kontekst zrobienia zdjęcia, ale z otoczenia można wywnioskować, że nie jest to polski szpital. Rosyjskie opisy również nic takiego nie sugerują. Jeden z nich wspomina nawet o szpitalu w Chersoniu, na co jednak również nie ma dowodów. 

Warto zauważyć, że w takich przypadkach rzadko kiedy pada nazwa miejsca lub data wykonania fotografii, ponieważ pozwoliłoby to na łatwiejsze dotarcie do jej źródła. 

Leczenie ukraińskich żołnierzy w Polsce

Pomijając kwestię polowego otoczenia widocznego na fotografiach, istnieje szereg innych powodów, ze względu na które można wątpić w ich prawdziwość. 

Według informacji podanych przez Ministerstwo Zdrowia, w grudniu ubiegłego roku do Polski trafiło ponad 100 ukraińskich żołnierzy, którzy byli leczeni w różnych okresach i w różnych placówkach medycznych. 

W artykule dla portalu “Zawsze Pomorze” Dariusz Kostrzewa, lekarz i prezes spółki Copernicus Podmiot Leczniczy, tłumaczy, w jakim stanie przyjeżdżali ranni żołnierze. Były to osoby, które wymagały specjalistycznej opieki, jaką mogły otrzymać tylko w specjalistycznych klinikach. Najbliższe szpitale tego typu, szczególnie krótko po wybuchu wojny, znajdowały się właśnie w Polsce. 

Niemieckie szpitale

Inną błędną informacją, która pojawiła się w jednym z omawianych wpisów, jest sugestia, że ukraińscy żołnierze nie są leczeni w Niemczech. Jest to nieprawda, ponieważ niemieckie szpitale krótko po wybuchu wojny również otworzyły swoje drzwi dla rannych Ukraińców.

Warto również wspomnieć, że Ukraińcy przebywający w Polsce kosztują nasz kraj znacznie mniej, niż było to początkowo przewidywane. Przykładowo, tylko 18% uprawnionych obywateli Ukrainy skorzystało przynajmniej raz z usług polskiego lekarza rodzinnego. 

Podsumowując, nie ma żadnych dowodów na to, że w polskich szpitalach leczeni byli ukraińscy żołnierze identyfikujący się jako naziści. Fotografie są niewiadomego pochodzenia i nic nie wskazuje na ich jakikolwiek związek z Polską. Co więcej, liczba ukraińskich żołnierzy, którzy byli lub są leczeni w polskich szpitalach jest bardzo mała i dotyczy tylko osób potrzebujących specjalistycznej opieki. 

Teorii spiskowych dotyczących wojny w Ukrainie jest wiele, a niektóre zdążyły się już poważnie zdezaktualizować. Przykładowo, na początku rosyjskiej inwazji pojawiały się sugestie, że tak naprawdę cały ten konflikt jest mistyfikacją, a na terenie Ukrainy nic się nie dzieje. Były też oskarżenia o to, że w Kijowie ludzie imprezują, a Ukraińcy bez problemu wyjeżdżają do domu na urlop lub święta. Niedawno jeden z użytkowników Twittera był zdumiony tym, że na elektronicznych tablicach informacyjnych w Krakowie widnieje połączenie autobusowe do okupowanego przez Rosjan Melitopola. O co tutaj chodzi? Czy wojny rzeczywiście nie ma? A może istnieje bardziej prozaiczne wytłumaczenie? Sprawdźmy!

@coolfonpl, Twitter, 28.05.2023 r.

Zezwolenia na transport do Melitopola

W celu weryfikacji tej informacji skontaktowaliśmy się z właścicielem tablic – Małopolskimi Dworcami Autobusowymi S.A.. Dyrektor Bartosz Siuta potwierdził, że rzeczywiście takie połączenie widnieje na krakowskich tablicach informacyjnych, ale niekoniecznie musi to oznaczać wielki spisek. MDA są zobowiązane do wyświetlania informacji na temat zarejestrowanych połączeń obsługiwanych przez przewoźników z którymi mają podpisane umowy, ale pełna realizacja tych połączeń jest już po stronie firm transportowych. Z racji wymogów administracyjnych przy aplikacji o zezwolenie na realizację połączenia bezpieczniej dla przewoźników jest przeczekać trudny okres i częściowo realizować połączenie, niż całkowicie zrezygnować z uzyskanego zezwolenia. 

Realia transportu do Ukrainy

MDA obsługują dwie firmy posiadające taki dokument na tę trasę: Bus Trans oraz Royall-Copmany. Wysłaliśmy zapytanie do obydwu przewoźników z nadzieją, że dowiemy się czegoś więcej. Pani Nataliia Yano z firmy Bus Trans potwierdziła opinię dyrektora MDA. Bus Trans posiada odpowiednie pozwolenia od Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego i Ukraińskiego Ministerstwa Transportu na trasę Melitopol-Szczecin. Niestety, ze względu na wciąż trwającą wojnę i okupowanie części terytorium Ukrainy przez wojska rosyjskie transport nie jest realizowany na całości trasy. Ostatnim przystankiem po stronie ukraińskiej jest miasto Dniepr, około 200 kilometrów od Melitopola. 

Firma Bus Trans, mając na uwadze bezpieczeństwo swoich pracowników jak i pasażerów, nie współpracuje z siłami okupacyjnymi ani nie zbliża się do frontu. Bilety autokarowe do okupowanych miejscowości bądź takich, w których prowadzone są walki, nie są sprzedawane. Pracownicy firmy Bus Trans liczą na powrót okupowanych terenów do Ukrainy, dzięki czemu będą mogli wznowić komunikację na pełnej trasie zgodnie z pozwoleniami, jakie posiadają.

Poniżej prezentujemy zrzuty ekranu ze strony EuroAutokar, oferującej bilety na połączenia realizowane przez Bus Trans. Jak widać, rzeczywiście można kupić bilety tylko do miasta Dniepr, ale już nie do Melitopola.

Możliwość kupna biletu na trasę Kraków – Dniepr, 1 lipca 2023 r.
Brak możliwości zakupu biletu na trasę Kraków – Melitopol, 1 lipca 2023 r.

Na podstawie informacji, które otrzymaliśmy, widać, że Ukraińskie społeczeństwo próbuje funkcjonować normalnie pomimo brutalnej wojny, która nie była i nie jest żadną fikcją. Komunikacja to dla ludności cywilnej ważny element codziennego życia, szczególnie w mniejszych miejscowościach na terenach zagrożonych ostrzałem. Wielu miejscach, na przykład w okolicy Bahmutu, organizacje humanitarne i wolontariusze ustanowiły specjalne linie autobusowe, dzięki którym lokalna ludność nie jest odizolowana i ma dostęp do rynków oraz aptek. Jak widać, aby zweryfikować informację o autobusach rzekomo kursujących do okupowanych części Ukrainy wystarczyło dopytać u źródła. Często pozornie szokujące informacje mają bardzo przyziemne i prozaiczne wyjaśnienie, w przeciwieństwie do tego, co starają się przekazać niektórzy użytkownicy mediów społecznościowych. 

Pojazdy o napędzie alternatywnym na dobre wpisały się w krajobraz polskich miast. Pierwsza linia obsługiwana wyłącznie taborem elektrycznym ruszyła w Krakowie w 2014 r.  Od tamtego momentu elektryfikacja znacząco nabrała tempa – obecnie pojazdy tego typu zaczynają kursować po coraz mniejszych miastach i gminach. Okazuje się jednak, że ta wychwalana technologia ma jednak nie tylko blaski, ale i cienie. Czy autobusy elektryczne są rzeczywiście bardziej ekologiczne od zwykłych? Wyjaśniamy. 

Zdjęcie przedstawiające autobus Solaris Urbino 12 electric

Elektryczny – ale jaki?

Autobus elektryczny to nic innego jak pojazd zasilany energią elektryczną. Na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od standardowych pojazdów tego typu, które widzimy na co dzień na polskich ulicach. Sekret kryje się we wnętrzu – tradycyjne autobusy uzyskują energię z oleju napędowego, a elektryki z akumulatora. Różnica jest o tyle znacząca, że to z jej powodu autobusy elektryczne mogą nie wydzielać żadnych spalin. Ich zalety na tym się nie kończą – takie busy są też znacznie bardziej komfortowe dla pasażera z powodu ograniczonego drgania podczas jazdy, jak również zdecydowanie cichsze niż ich spalinowe odpowiedniki. 

Jak ładuje się autobusy elektryczne? W Polsce najczęściej stosuje się wtyczkę plug-in lub ładowarki typu odwrócony pantograf. Fakt, że odbierak prądu jest zamontowany właśnie w ładowarce, a nie na dachu pojazdu, sprawia, że masa busa jest mniejsza i zwiększa się jego wydajność. Istnieje jeszcze sporo alternatywnych możliwości zasilania – w Brunszwiku stosuje się na przykład ładowanie indukcyjne. Baterie są wtedy umieszczane na górze pojazdu, a pod jego podłogą montuje się urządzenie, które w sposób bezdotykowy pobiera energię z ładowarek znajdujących się pod jezdnią. 

Zdjęcie ładowarki typu odwrócony pantograf. Warszawa, ul. Spartańska

Utrudnienia techniczne 

Eksploatacja autobusu elektrycznego jest niestety bardziej skomplikowana niż w przypadku pojazdów z konwencjonalnym napędem. Obecnie stosowane baterie nie wystarczają, by  kierowcy mogli przez cały dzień obsługiwać swoje trasy. Kolejne utrudnienia pojawiają się wraz ze zmianą pór roku – szczególnie w zimie niska temperatura ogranicza pojemność akumulatorów. Co więcej, aby pojazd elektryczny mógł wjechać na linię, potrzebna jest specjalna infrastruktura umożliwiająca ładowanie nie tylko w zajezdni, ale również na pętlach. Takie rozwiązanie wymaga stworzenia specjalnego rozkładu jazdy, uwzględniającego ładowanie autobusu między kursami. Niesie to ze sobą kolejne utrudnienia takie jak problemy z redukcją opóźnień spowodowanych zasilaniem pojazdu. Dlatego też autobusów elektrycznych używa się najczęściej na krótkich liniach lub między kursami podmienia się je, by dać im wystarczająco dużo czasu na naładowanie. 

MZA Warszawa wylicza, że autobusy elektryczne kosztują miasto więcej niż spalinowe. Jak wynika z rocznego pomiaru z lat 2020-2021 cena obsługi pojazdów tego typu wynosiła 11,86 zł za wozokilometr (jednostka autobusowego kilometra), podczas gdy w przypadku napędzanych silnikiem diesla środków transportu liczyła ona 9,20 zł. Różnica związana jest przede wszystkim z wysokimi cenami prądu oraz utrudnieniami logistycznymi w postaci kosztów konserwacji i napraw. Warto też wspomnieć, że choć autobusy elektryczne nie emitują zanieczyszczeń za pośrednictwem napędu, to jednak mogą je wydzielać poprzez spalinowy system ogrzewania. Dlatego też bez wprowadzenia odpowiednich rozwiązań technicznych (np. pomp ciepła CO2) nie są one aż tak ekologiczne jak mogłoby się wydawać. 

Zdjęcie przedstawiające baterie na dachu autobusu elektrycznego

Elektromobilność a rzeczywistość

Podsumowując, z odpowiednimi rozwiązaniami technologicznymi oraz wsparciem i zaangażowaniem ze strony przedsiębiorstw komunikacyjnych, możemy oczekiwać, że autobusy elektryczne staną się nie tylko efektywnym środkiem transportu, ale także pozytywnym krokiem w kierunku ochrony środowiska. Technologia rozwija się na tyle dynamicznie, że możliwości wykorzystania elektrobusów są coraz szersze. Można więc przewidywać, że w przyszłości pojazdy ekologiczne staną się prawdziwie zeroemisyjne i będą mogły w pełni zastąpić tradycyjne spalinowe autobusy. 

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski już na początku wojny przykuł uwagę mediów swoim nietypowym dla dyplomaty ubiorem: bluzą, często w kolorze oliwkowym, z naszytym herbem swojego kraju, czyli trójzębem (tzw. tryzub, ukr. тризуб). Internauci często komentują styl tej głowy państwa, powielając przy tym nieprawdziwe informacje. Ostatnio szeroko dyskutują nad różnicami w podejściu Zełenskiego do eksponowania herbu Ukrainy podczas spotkań dyplomatycznych w Polsce i w Japonii. Czy rzeczywiście występują tam jakieś rozbieżności, czy jest to tylko kolejna twitterowa teoria? Sprawdźmy!

@TadKapla, Twitter, 22.05.2023 r.

Szafa Zełenskiego

Prezydent Zełenski nie nosi cały czas tego samego, choć większość jego ubrań łączy obecność mniej lub bardziej subtelnych nawiązań do symboli Ukrainy. Jego nietypowy styl okazuje się celowym zabiegiem PR-owym, mającym na celu zbudowanie wrażenia, że w obliczu wojny prezydent nie ma czasu na spełnianie wymagań protokołu dyplomatycznego. 

Stroje prezydenta, produkowane przez ukraińską firmę M-Tac, cechują się prostotą i minimalizmem. Pozwala to podkreślić wyjątkowość sytuacji Ukrainy i silnie kontrastuje z przepychem znanym z rosyjskich salonów politycznych. Dodatkowo, dzięki wojskowej kolorystyce Zełenski okazuje także solidarność z żołnierzami broniącymi swojej ojczyzny. 

Czym jest Tryzub?

Zanim przejdziemy dalej, wyjaśnijmy jeszcze, czym jest tryzub. Symbol trójzęba jest znany od od starożytności, ale jego pierwotne znaczenie pozostaje tematem debat historyków. Jedna z popularnych teorii głosi, że symbolizuje on pikującego sokoła

Oficjalnym godłem Ukrainy trójząb stał się dopiero 22 stycznia 1918 r., w momencie proklamowania niepodległej Ukraińskiej Republiki Ludowej. Eksponowanie symboli narodowych stało się szczególnie popularne w okresie Euromajdanu. Bezpośrednie łączenie tryzuba tylko i wyłącznie z działalnością UPA jest więc błędem, ponieważ ma on dużo dłuższą historię. Prawdą jest, że wiele organizacji nacjonalistycznych, w tym UPA, wykorzystywało go do swoich celów, jednak jako znak pozostaje on neutralny politycznie. 

Warto dodać, że niektórzy Ukraińcy widzą we współczesnym wzorze trójzęba litery, które razem tworzą słowo воля (wolia), oznaczające w języku ukraińskim „wolność”. 

Grafika przedstawiająca słowo воля ukryte w ukraińskim trójzębie

Garderoba podczas szczytu G7

19 maja 2023 r. w Hiroszimie rozpoczął się trzydniowy 49. szczyt G7. Prezydent Zełenski przybył na niego dopiero pod koniec. W ciągu dnia zmienił swój ubiór tylko raz: z brązowej bluzy przebrał się na czarny sweter z napisem „Ukraine”. Było to najprawdopodobniej spowodowane chęcią oddania honorów w czasie składania kwiatów pod upamiętniającym wybuch bomby atomowej i jego konsekwencje Pomnikiem Pokoju. 

Zdjęcie z 9. sesji podczas 49 szczytu G7 w Hiroszimie (21 maja, 2023 r.).

Zdjęcie ze złożenia kwiatów pod Pomnikiem Pokoju w Hiroszimie (21 maja, 2023 r.).

Inne spotkania dyplomatyczne

Zełenski od momentu wybuchu wojny widział się z prezydentem Polski już wielokrotnie. Jego ubiór podczas tych spotkań był różnorodny, ale cały czas trzymający się swojego stylu. Wbrew temu, co mówi się w Internecie, ukraińska głowa państwa nie nosiła przy Dudzie tylko bluz z trójzębem – przykładowo, 3 lutego 2023 r. miał on na sobie tylko jeden symbol, małą flagę swojego kraju.

Spotkanie prezydentów Polski i Ukrainy w Rzeszowie (9 lutego, 2023 r.).

Czarna bluza z tryzubami pojawiała się także podczas spotkań z przywódcami innych państw. Prezydent Ukrainy miał ją na sobie chociażby w czasie wizyty Joe Bidena w Kijowie (20 lutego 2023 r.).

Joe Biden, Wołodymyr Zełenski i Ołena Zełenska w Kijowie (20 lutego, 2023 r.).

Ubrał ją też na spotkanie z premierką Włoch Giorgią Meloni w Rzymie (13 maja 2023 r.). 

Wołodymyr Zełenski i Giorgia Meloni w Rzymie. 13 maja, 2023 roku.

Jak widać, garderoba prezydenta Zełenskiego jest znacznie bardziej różnorodna – nie ma co się doszukiwać w tym niecnych zamiarów i prób okazywania politycznej dominacji. Zdjęcie z pojedynczego wydarzenia niewiele nam może powiedzieć, dlatego w takich przypadkach kluczowe jest zrozumienie szerszego kontekstu.

Pół roku temu w środowisku antyszczepionkowców doszło do rozłamu. W ich największym stowarzyszeniu STOP NOP funkcję prezesa przestała pełnić Justyna Socha, a organizacja zawiesiła swoją działalność. Powodem utraty stanowiska znanej „aktywistki” był brak transparentności względem innych członków zarządu STOP NOP. Justynę Sochę podejrzewano m.in. o przywłaszczenie sobie pieniędzy ze zbiórek publicznych. Jako Stowarzyszenie Pravda dołożyliśmy swoją cegiełkę do zbierania materiałów potrzebnych do rozpoczęcia postępowania w tej sprawie. Dlaczego jednak postanowiliśmy się w nią zaangażować? Wyjaśniamy.

Historia ruchu antyszczepionkowego

Zacznijmy może od kontekstu, czyli pytania, skąd się wzięli współcześni antyszczepionkowcy. W 1998 r. brytyjski gastroenterolog Andrew Wakefield ogłosił, że odkrył nowe schorzenie jelit, które powodowane jest szczepionką MMR i ma powodować autyzm. Choć później okazało się, że badanie Wakefielda zostało sfałszowane, media zdążyły już podchwycić temat i proklamować mężczyznę odważnym lekarzem walczącym o dobro dzieci.

Artykuł ze strony STOP NOP, w którym Justyna Socha odnosi się do tematu powiązań między szczepieniami a autyzmem

Po nagłośnieniu ustaleń Wakefielda niektórzy rodzice dzieci z autyzmem zaczęli zgłaszać występowanie u swoich pociech objawów podobnych do tych wywołanych przez zatrucie rtęcią. Zaczęto wtedy sugerować, że powodem takiego stanu rzeczy były szczepienia. W ten sposób narodził się międzynarodowy ruch, którego przesłanie o buncie przeciwko systemowi i walce o prawa najmłodszych niewątpliwie przemawia do wyobraźni zmartwionych opiekunów, chcących zapewnić dzieciom zdrowie i szczęście. 

Post opublikowany na Facebooku STOP NOP, skierowany do rodziców martwiących się o zdrowie swoich dzieci

Co ważne, historia szczepionek wcale nie zaczęła się od skandalu z Wakefieldem. Pierwszy taki preparat został opracowany przez brytyjskiego lekarza Edwarda Jennera. Dzięki jego wynalazkowi udało się zwalczyć najbardziej niebezpiecznego wirusa tamtych czasów, roznoszącego ospę prawdziwą. Z kolei Louisowi Pasteurowi zawdzięczamy dwie inne ważne szczepionki: przeciwko wąglikowi i przeciwko wściekliźnie. 

Pojawienie się szczepionek znacznie ułatwiło walkę z wieloma chorobami zakaźnymi, w tym gruźlicą, błonicą, krztuścem, tężcem, durem wysypkowym, żółtą gorączką czy grypą. Za ich sprawą udało się także powstrzymać inne męczące ludzkość choroby – odrę, świnkę, różyczkę, ospę wietrzną, wirusowe zapalenie wątroby typu B i typu A. Ogromna skuteczność szczepień sprawiła, że w wielu krajach stały się one obowiązkowe, a przynajmniej zalecane. W Polsce program szczepionkowy obowiązuje od lat 60. XX w. i obejmuje między innymi szczepienia przeciwko gruźlicy, odrze czy śwince.

Gdy wybuchła pandemia COVID-19, ruchy antyszczepionkowe dostrzegły szansę na popularyzację promowanych przez nie idei. Powstały nowe grupy formalne i nieformalne, zaczęły się też przyciągające tysiące osób demonstracje. Równocześnie rozpoczęła się też infodemia, czyli pandemia dezinformacji. Szczególnie prężnie rozwija się obecnie ruch Anti-vax, którego członkowie twierdzą, że niebezpieczny jest nie koronawirus, a szczepionki przeciwko niemu. Próbują oni również przekonać społeczeństwo, że zwolennikom szczepień nie wolno ufać. Nie wszędzie poglądy antyszczepionkowców są aż tak radykalne – jak wskazuje Fundacja OKO.press, polscy działacze są nie tyle przeciwko immunizacji, a raczej za jej dobrowolnością. 

Plastikowa karta informująca o dobrowolności szczepień, dostępna w sklepie Stowarzyszenia STOP NOP w cenie 5 złotych. Źródło: sklep.stopnop.com.pl

Początkowa strategia polskich grup antyszczepionkowców polegała na odwoływaniu się do wolności osobistej i negowaniu biopolityki, którą wprowadzono, by zapobiec kolejnym zakażeniom. Część społeczeństwa spoglądała na decyzje rządu z niepokojem, dlatego na podatny grunt trafiły te organizacje, które za cenę wsparcia pieniężnego były gotowe manifestować niezadowolenie Polaków. Jedną z nich było stowarzyszenie Justyny Sochy i organizowane przez STOP NOP „Marsze o Wolność”, przyciągające tysiące osób z całego kraju. 

Grafika promująca “Marsz o wolność” organizowany w 2021 r. przez STOP NOP. Na przedzie zdjęcia Justyna Socha 

Jak zarobić na strachu?

Kilka miesięcy temu wspólnie ze stowarzyszeniem Sieć Obywatelska Watchdog Polska zorganizowaliśmy kampanięZaszczepmy fakty, mającą na celu przeanalizowanie dominujących narracji na temat szczepień przeciwko COVID-19 na polskim Twitterze. Więcej o idei, która przyświecała temu projektowi, można przeczytać tutaj

W czasie przeszukiwania Internetu pod kątem treści wartych włączenia do kampanii natrafiliśmy na post byłego posła Samoobrony Zbigniewa Nowaka z września 2021 r. Polityk twierdził, że środki ze zbiórek na marsze wolności, które w imieniu organizacji aranżowała prezeska STOP NOP Justyna Socha, ostatecznie wędrowały nie na konto stowarzyszenia, a jej własne. Po zapoznaniu się z publikacją Nowaka, w tym opisów podejrzanych metod fundraisingowych Sochy, postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej jej działaniom. 

Kim jest Justyna Socha?

Justyna Socha z zawodu jest agentką ubezpieczeniową, co możemy wyczytać z jej profilu na portalu goldenline.pl. Nie ma wykształcenia medycznego – ukończyła jedynie technikum ekonomiczne – a mimo to stała się dla niektórych autorytetem ważniejszym od lekarzy i naukowców. W 2020 r. poinformowała, że została asystentką społeczną Grzegorza Brauna. Już wtedy miała na koncie skazanie prawomocnym wyrokiem za zniesławienie immunologa i pediatry dr Pawła Grzesiowskiego. Problemy z prawem nie przeszkadzały jej rozwijać kariery politycznej – rok wcześniej usiłowała uzyskać mandat poselski w ramach poznańskich list Konfederacji, a w 2015 r. była kandydatką do Sejmu z ramienia partii Kukiz’15. 

Socha nie uważa się za działaczkę antyszczepionkową. „Fałszywym jest stwierdzenie, że jestem »przeciwko szczepieniom« i że zajmuję się »działalnością antyszczepionkową« oraz »kampaniami antyszczepionkowymi«. Zarówno Stowarzyszenie STOP NOP, którego jestem prezesem, jak ja, odcinamy się od określenia »ruch antyszczepionkowy«, zabiegając od dziewięciu lat o przestrzeganie prawa do wolnej i świadomej zgody w medycynie oraz praw pacjenta” – oświadczyła w styczniu 2020 r. Nie zmienia to faktu, że przez lata udostępniała fałszywe informacje na temat skutków szczepień, hodując wątpliwości na ich temat wśród Polaków. 

Skandal wywołała zbiórka Sochy w ramach STOP NOP z 2021 r., do której promocji użyła personaliów niedawno zmarłego chłopaka (warto podkreślić, że stało się to bez zgody jego bliskich). O sile przebicia „aktywistki” świadczy fakt, że gdy w 2018 r. przedstawiła w Sejmie założenia projektu ustawy o dobrowolności szczepień, za jej pomysłem głosowało 252 posłów, a przeciwko jedynie 158. Ustawa została skierowana do prac komisyjnych, jednak ostatecznie nie weszła w życie.

Pomogliśmy złożyć wniosek do prokuratury

Wróćmy jednak do posta Nowaka, za którego sprawą zdecydowaliśmy się przeanalizować sprawę STOP NOP. Szybko odkryliśmy, że zbiórka na portalu pomagam.pl, mająca na celu zebranie pieniędzy na zakup materiałów marketingowych i sprzętu nagłośnieniowego oraz sfinansowanie opieki prawnej dla zatrzymanych uczestników marszu, została zorganizowana za pomocą prywatnego konta Justyny Sochy. 

Zbiórka w celu organizacji marszu o wolność, przeprowadzona na portalu pomagam.pl. Właścicielką zbiórki jest Justyna Sucha. 

Miesiąc później na stronie pojawiła się analogiczna prośba, tym razem o pomoc w sfinansowaniu budowy aplikacji mobilnej, dzięki której można byłoby zgłaszać przypadki wystąpienia NOP po podaniu szczepionki na COVID-19. Prezeska STOP NOP wcześniej udostępniła jeszcze kilkanaście podobnych zbiórek. Każda z nich cieszyła się całkiem sporym zainteresowaniem. 

Jedna z zablokowanych zbiórek STOP NOPu.

Ważny w kontekście całej sytuacji jest fakt, że oficjalne konto STOP NOP na zrzutka.pl zostało w pewnym momencie zablokowane przez ten serwis. Socha, korzystając ze swoich prywatnych profili na pomagam.pl i na zrzutka.pl unikała konieczności szczegółowej weryfikacji. Warto wiedzieć, że według regulaminu pomagam.pl podczas zakładania tam zbiórek w imieniu organizacji trzeba udowodnić, że wskazane konto bankowe rzeczywiście należy do danego podmiotu. Ponadto, po przekroczeniu kwoty 5 tysięcy złotych należy zgłosić to do urzędu skarbowego. W przypadku zakładania prywatnej zbiórki wystarczy wpłacić 1 zł na specjalne konto weryfikacyjne. Prezeska STOP NOP oszukiwała więc podwójnie: zarówno wpłacających na poczet wskazanych w opisie zrzutek celów, jak i państwowy system skarbowy. 

Według naszych źródeł Justyna Socha na zbiórkach od 2019 r. zebrała w sumie 372 068 zł. Na te utworzone pod nazwą stowarzyszenia wpłacono 171 599 zł. Wiele z tych stron wciąż istnieje (sporo zostało usunięte, kiedy sprawa zyskała rozgłos), a na niektóre nadal można wpłacać pieniądze. 

Zebrane przez członków Pravdy informacje jak najszybciej przekazaliśmy Zbigniewowi Nowakowi, z którym byliśmy w kontakcie. Chcieliśmy dowiedzieć się, czy pieniądze faktycznie zostały przekazane na wskazane cele i prawidłowo rozliczone w obrębie organizacji. 

Rozłam w środowisku antyszczepionkowców

W poniedziałek 31 października 2022 r. zarząd stowarzyszenia poinformował o wstrzymaniu do odwołania działalności STOP NOP. Z ogłoszenia dowiedzieliśmy się, że nastąpiły zmiany we władzach organizacji, powodowane konfliktem z dotychczasową prezeską. Co jednak stało się z Justyną Sochą? 

Najprawdopodobniej reszta członków STOP NOP zaczęła mieć wątpliwości co do działań dotychczasowej prezeski. „Justyna Socha na kolejnym już z kolei walnym zgromadzeniu członków nie rozliczyła się z finansów stowarzyszenia oraz nie pokazała, na co były wydatkowane liczne publiczne zbiórki, nie tylko na konto stowarzyszenia, ale przede wszystkim na konto prywatne” – podkreśliło w oficjalnym oświadczeniu STOP NOP. 

Post informujący o wszczęciu postępowania w kierunku podejrzenia popełnienia przestępstwa przywłaszczenia ok. 370 tysięcy pozyskanych ze zbiórek publicznych, który opublikowaliśmy na profilu na Facebooku.

Zapowiedziano, że organizacja złoży przeciwko Sosze wniosek do prokuratury (drugi taki dokument w krótkim czasie, ponieważ działania nasze i Nowaka już wcześniej zakończyły się w podobny sposób). 

W reakcji na opublikowane przez STOP NOP oświadczenie Justyna Socha ogłosiła, że w obliczu absurdalnych pomówień zrezygnowała z pełnionej funkcji. Formalnie została ona odwołana z funkcji, ponieważ dwóch członków zarządu powołało na stanowisko prezesa inną osobę. Po 30 dniach „aktywistka” złożyła wniosek o zwołanie walnego zgromadzenia, na którym miałyby się odbyć nowe wybory prezesa zarządu stowarzyszenia. Warto zaznaczyć, że w oryginalnym oświadczeniu organizacja poinformowała, że z powodu braku środków pieniężnych zdecydowała się wstrzymać działalność.

Powrót prezeski 

Po dwóch miesiącach Justyna Socha wróciła do pełnienia funkcji prezeski zarządu STOP NOP, o czym poinformowała w grudniu 2022 r.

„Walne Zgromadzenie Członków obdarzyło mnie ponownie zaufaniem powołując na funkcję Prezesa Zarządu. Wiceprezesem została Aneta Śmigielska, a Sekretarzem Zarządu Agnieszka Kopacka. Odwołano poprzedni Zarząd”. 

Wiele wskazuje na to, że poprzedni zarząd nie zmienił zdania co do Justyny Sochy, skoro został odwołany. W organizacji musiały zatem przeważyć głosy innych osób, być może nowych, które zdecydowały o konieczności wyboru nowej prezeski – pozostaje to jednak w sferze domysłów.

Sprawa dotycząca finansów stowarzyszenia ucichła, a Justyna Socha zdołała nadal nie odniosła się w merytoryczny sposób do sytuacji ze zbiórkami organizowanymi z jej prywatnego konta.

Czy da się wygrać tę wojnę?

„Antyszczepionkowcy podważają naukę, zastraszają lekarzy i szkodzą zdrowiu wszystkich. Jeżeli istnieją organizacje, które aktywnie propagują postawy antyzdrowotne, to takie organizacje powinny być przynajmniej nielegalne” – podkreślał w rozmowie z TVN24 Łukasz Jankowski, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. 

Jego idealistyczny postulat na razie nie ma jednak w Polsce racji bytu. Nasz krajowy ruch antyszczepionkowy cechuje bardzo dobra samoorganizacja i wysoko rozwinięta umiejętność manipulowania odbiorcami. Słowa jego członków padają na podatny grunt – w 2020 r. szczepionek na COVID-19 najbardziej obawiali się, zaraz po Rosjanach, właśnie Polacy. 

Innym problemem jest fakt, że środowiska antyszczepionkowe w Polsce były wspierane m.in. przez niektórych polityków Konfederacji czy nawet Prawa i Sprawiedliwości. “To wielki, ogromny wybuch obywatelskiej energii, jakiego w Polsce nie było od lat – powtórzę, chociaż ze sporym zakłopotaniem, bo kto wie, czy nie największy od czasów »Solidarności«” – pisał Jacek Hugo-Bader w Strażnikach wolności (2022, s. 28). Niestety, taki wybuch trudno jest okiełznać.

Do brzegu…

Dlaczego w takim razie poruszamy ten temat? U bram stoi kolejny wróg – wzrost zachorowań na odrę. Jak możemy przeczytać na stronie Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego Państwowy Zakład Higieny:

„Epidemiczny wzrost zachorowań [na odrę – przyp. Pravda] w 2019 r. wystąpił po blisko 10-letnim okresie, w którym choroba była bardzo dobrze kontrolowana, bliska eliminacji. Taki epidemiczny wzrost zachorowań na odrę jest związany z systematycznie obniżającym się odsetkiem zaszczepionych […]. Wzrostowi temu można by zapobiec gdyby udało się utrzymać wysoki, ponad 95% odsetek osób zaszczepionych […]. Niestety, stan zaszczepienia przeciw odrze systematycznie spada od blisko 10 lat, na co duży wpływ ma dezinformacja w sieciach społecznościowych. Pamiętajmy że nie ma skutecznego leczenia odry – podanie dwóch dawek szczepionki MMR jest jedynym sposobem ochrony przed tą chorobą.”

Jest więc bardziej niż prawdopodobne, że o Justynie Sosze usłyszymy jeszcze niejeden raz…