Pandemia dezinformacji
Od pierwszych przypadków zakażeń wirusem COVID-19 minęły już prawie dwa lata. Przez ten czas otaczający nas świat zmienił się diametralnie. Musieliśmy nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości, każdego dnia będąc zewsząd zalewani sprzecznymi ze sobą informacjami. Z autopsji nauczyliśmy się, że na każdą prawdziwą informację związaną z pandemią przypada niestety co najmniej dziesięć częściowo lub całkowicie fałszywych. I choć w ciągu ostatnich dwóch lat przeprowadzono wiele badań nad koronawirusem, ludzie wciąż gotowi są uwierzyć w najbardziej sensacyjne pandemiczne plotki. Mimo upływu czasu i coraz większej ilości informacji zebranych na temat wirusa, jego mutacji oraz szczepionek przeciwko niemu w Internecie aż się roi od komentarzy. Ich autorzy śmiało wykrzykują hasła implikujące, że za pandemię odpowiedzialne są elity świata, konkretne narody lub grupy społeczne. Bardzo łatwo przychodzi im też zaprzeczanie jego istnieniu. Najbardziej niepokojące pozostają jednak te fake newsy, które przybierają postać prowokacji politycznych. Okazuje się, że manipulując wiadomościami w Internecie, można na przykład zmienić wyniki wyborów, a nawet wywołać konflikt zbrojny. Na szczęście firmy zarządzające social mediami (bo w nich takich fake newsów produkuje się najwięcej) coraz częściej decydują się podjąć realne działania w celu zwalczania dezinformacji. W tym tekście postaram się przybliżyć jedno z nich.
Szwajcarski ekspert, który nie istnieje
Chyba każdy z nas słyszał w pandemii choć raz, żeby nie wierzyć informacjom z niepewnych źródeł. Ufaj tylko ekspertom, mówili. Będzie dobrze. Zgodnie z tym rozumowaniem powinniśmy być pewni, że komentarze i posty szwajcarskiego biologa Wilsona Edwardsa są jak najprawdziwsze. To przecież naukowiec! I do tego ze Szwajcarii, więc na pewno mówi mądre, poparte badaniami rzeczy. Niestety jednak i tutaj za sreberkiem czekoladki ukryła się chytrze puszka pełna dezinformacji?
Podszywający się pod Wilsona Edwardsa użytkownik w lipcu tego roku przedstawiał w mediach społecznościowych informację, jakoby Stany Zjednoczone wywierały presję na badających pochodzenie COVID-19 naukowców ze Światowej Organizacji Zdrowia, by oznajmili, że pierwotnym źródłem wirusa są Chiny. Wypowiedzi te były kierowane do anglojęzycznych odbiorców w USA i Wielkiej Brytanii oraz do korzystających z Twittera i Facebooka mieszkańców Tajwanu, Hong Kongu i Tybetu. Informacje rozpowszechniane przez Edwardsa trafiły nawet swego czasu do azjatyckich mediów takich jak CGTN, Shanghai Daily i Global Times.
Wielka popularność biologa zwróciła uwagę rządów. W sierpniu ambasada Szwajcarii w Chinach zdecydowała się opublikować oświadczenie w tej sprawie. Okazało się, że obywatel tego kraju o nazwisku Wilson Edwards? nie istnieje. Nie ma też żadnych prac naukowych sygnowanych jego nazwiskiem. W komunikacie ambasady zauważono również, że wspomniane konto zostało utworzone na 2 tygodnie przed opublikowaniem pierwszego posta oraz że użytkownik podający się za Wilsona Edwardsa ma na Facebooku jedynie trzech ?znajomych?. Na podstawie tych faktów Szwajcarzy zażądali od chińskich mediów usunięcia wszystkich treści, gdzie pojawiła się postać i wypowiedzi biologa.
Meta przychodzi na ratunek
Na pierwszy rzut oka można by stwierdzić, że sprawa fałszywego biologa to nic innego jak kolejny przypadek pojawienia się w mediach niesprawdzonej wcześniej informacji. Okazuje się jednak, że są co najmniej dwa powody, dla których warto tę sprawę zapamiętać.
Pierwszym z nich jest reakcja firmy Meta, właściciela Facebooka, gdzie ?Wilson Edwards? publikował najwięcej treści. Przeprowadziła ona szczegółowe śledztwo, po którym okazało się, że osoba (lub osoby) odpowiedzialna za publikację fałszywych informacji w celu uwiarygodnienia wykreowanej postaci używała sieci VPN*. Dodatkowo zdjęcie profilowe ?biologa? zostało wygenerowane przez komputer, co miało utrudnić wykrycie nieprawdziwego konta. Na podstawie zebranych danych i zgłoszeń od użytkowników Meta usunęła 524 konta, 20 stron, 4 grupy facebookowe i 86 kont na Instagramie, które były powiązane z Edwardsem lub publikowały tworzone przez niego treści.
Firma prześledziła również, w jaki sposób popularyzowano takie informacje. Oryginalne posty były na początku udostępniane i lajkowane przez inne fałszywe konta na Facebooku, co zwiększało zarówno zasięgi, jak i wiarygodność przedstawionej tam wiedzy. Dalej przekazywali je już autentyczni użytkownicy, którzy byli przekonani o ich prawdziwości. Szczególnie niepokojący jest fakt, że większość kont popularyzujących te treści należała do pracowników chińskich państwowych firm infrastrukturalnych w ponad 20 krajach. To prowadzi nas do drugiego powodu, dlaczego sprawa Wilsona Edwardsa jest warta zapamiętania.
Meta wykazała, że wśród przedsiębiorstw, których pracownicy rozpowszechniali treści publikowane przez fałszywego biologa, znalazło się Sichuan Silence Information Technology Co., Ltd. To niewątpliwie najważniejsza czerwona flaga w tej sprawie ? wspomniana firma zajmuje się bezpieczeństwem sieci i informacji oraz wsparciem technicznym dla Chińskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i CNCERT. Ta druga instytucja to kluczowy ze względu na pełnioną rolę zespół koordynujący działania rządu Chin w sytuacjach kryzysowych w zakresie cyberbezpieczeństwa. Wiadomość, że ludzie odpowiedzialni za tak istotne w erze Internetu sprawy są powiązani z kontem szerzącym fake newsy na temat będący źródłem napięć na linii Chiny-USA jest co najmniej zastanawiająca. Może to oznaczać, że działania ?Wilsona Edwardsa? były celowym zabiegiem ze strony Chin i być może pewnego rodzaju polityczną prowokacją, jednakże nie pojawiły się dotąd żadne dowody potwierdzające tę hipotezę. Na szczęście jednak według Mety ?kampania? fałszywego biologa była mało skuteczna w swojej grupie docelowej.
*VPN (Virtual Private Network) – dosłownie wirtualna sieć prywatna. Stosowana jest, by tworzyć szyfrowane tunele danych i ukrywać adres IP wykorzystujących ją urządzeń. Dzięki VPN można np. zachować w tajemnicy własną tożsamość online.
Polski akcent
Śledztwo Mety nie dotyczyło jedynie sprawy Wilsona Edwardsa. Weryfikacją zostały objęte źródła informacji pochodzące z takich krajów jak Palestyna, Chiny, Białoruś czy? Polska. W naszym kraju Meta usunęła 31 kont, 4 grupy, 2 wydarzenia na Facebooku i 4 konta na Instagramie. Wiele z nich powiązane było z sytuacją na granicy polsko-białoruskiej ? osoby odpowiedzialne za ten proceder podszywały się pod imigrantów z Bliskiego Wschodu. Z fałszywych kont publikowały one opowieści o negatywnych doświadczeniach z prób przekraczania muru dzielącego je od Polski, a także narzekały na politykę antyimigracyjną Polski i ostrzegały przed neonazistowskimi grupami w naszym kraju. Osoby te udostępniały również artykuły ukazujące, jak strona białoruska nie radzi sobie z kryzysem na granicy.
A morał z tego taki…
Po przeczytaniu tego tekstu można uznać, że teraz nikomu już nie można ufać. Przecież każdy człowiek może być w Internecie kimś kompletnie innym… Niestety jest w tym stwierdzeniu dużo prawdy ? anonimowość, jaką daje Internet sprawia, że trudniej jest mieć pewność, czy osoba, z którą piszemy lub której posty czytamy jest naprawdę tym kimś, za kogo się podaje. Choć w przypadku takich informacji jak ta, kto wygrał ostatni mecz piłki wodnej, nie ma to zbyt wielkiego znaczenia (przynajmniej dla większości odbiorców), to jednak w sprawach dotyczących zdrowia, klimatu czy polityki autorstwo danych treści ma kolosalne znaczenie. Dlatego właśnie tak ważne jest nie tylko sprawdzanie prawdziwości czytanych informacji, ale i osoby, która je opublikowała. Jeżeli konto, które rozpowszechnia dany wpis zostało utworzone niedawno, ma małą liczbę ?znajomych? lub udziela się tylko na jednej grupie, to w głowach jego odbiorców od razu powinna się zapalić czerwona lampka. Co więcej, jeśli autor potencjalnie fałszywych wypowiedzi podaje się za specjalistę w danej dziedzinie, warto wyszukać, czy w Internecie znajdują się jakieś jego prace naukowe. Dzięki temu weryfikacja konta publikującego czytane przez nas treści może okazać się o wiele łatwiejsza niż sprawdzenie prawdziwości samego tekstu.
Warto też pamiętać, że jeśli już zidentyfikujemy fałszywe informacje, powinniśmy je zgłosić. Wiele serwisów takich jak Instagram, Facebook czy Twitter posiada do tego odpowiednie narzędzia i wykorzystuje je przy pracy. Jak widać na przykładzie sprawy Wilsona Edwardsa właściciele tych platform rzeczywiście weryfikują wyłapywane przez użytkowników treści, co często kończy się likwidacją źródła dezinformacji.
Fake newsy tak jak Covid-19 cały czas mutują, rosną w siłę i używają coraz to nowych zagrywek, aby nas zwieść i oszukać. Dlatego tym bardziej musimy uważać na to, co udostępniamy w Internecie, żeby nie przyczynić się do wzrostu ?zakażeń? w trakcie pandemii? dezinformacji.